Gorzów 2050: Akademickość, ale jaka? – Część I

Gorzów 2050: Akademickość, ale jaka? – Część I

Ważnym wątkiem podejmowanym w dyskusjach o przyszłości polskich miast średniej wielkości jest tzw. akademickość. Jaka jest ta polska akademickość, a jaka powinna być? Czy i na jakie szkoły wyższe powinny postawić mniejsze ośrodki? Czy możliwe jest dopracowanie się w średniej miejscowości jednostki naukowej, która kształci na 2–3 kierunkach, ale na bardzo wysokim poziomie, a absolwenci tej uczelni są rozchwytywani na lokalnym rynku pracy, podejmując pracę zgodną ze swoim wykształceniem? Jakie korzyści może odnieść Gorzów, jeżeli precyzyjnie określi oczekiwania kierowane do lokalnej szkoły wyższej?

Właśnie o tym rozmawia Piotr Gramza ze Stowarzyszenia Lubuska Sieć Innowacji z drem hab. Piotrem Żurkiem – Dziekanem Zamiejscowego Wydziału Kultury Fizycznej w Gorzowie Wielkopolskim oraz drem hab. Mariuszem Naczkiem – Dyrektorem Instytutu Nauk o Zdrowiu Collegium Medicum Uniwersytetu Zielonogórskiego.

Piotr Gramza: Pod koniec września, kiedy pojawiły się konkretne plany reformy rządu, większość dyskusji publicystów skoncentrowała się na personaliach. Szczególnie dużo czasu poświęcono postaci przyszłego ministra edukacji oraz nauki i szkolnictwa wyższego. Zupełnie pominięto fakt, że połączono ministerstwa: Edukacji narodowej oraz Nauki i szkolnictwa wyższego. Przypieczętowano w ten sposób wieloletnią degradację znaczenia szkolnictwa wyższego, która postępuje od 30 lat. Uczelnie wyższe sprowadzono do poziomu kolejnego stopnia edukacji powszechnej, co jest zaskoczeniem w kontekście zakończonej niedawno reformy szkolnictwa wyższego 2.0 ministra Gowina.  Czy to już definitywna kapitulacja idei dogonienia akademickości na światowym poziomie?

 

Dr hab. Piotr Żurek: Niedawno pojawiły się sygnały o tym, że planuje się połączenie resortów: edukacji oraz nauki i szkolnictwa wyższego, ale mam wrażenie, że odbyło się to bez jakichkolwiek konsultacji z zainteresowanymi.

W moim przekonaniu de facto likwidacja resortu Nauki i Szkolnictwa Wyższego wpisuje się w tendencje marginalizacji akademickości w Polsce od wielu lat. Wprowadzenie „ustawy 2.0” przynosiło nadzieję na poprawę sytuacji. Chodziło między innymi o przekazanie nadzoru nad awansami naukowymi, a więc kontroli i stymulowania nauki, z rąk komisji wydziałowych uczelni w ręce rady naukowej. W dobie niżu demograficznego i bardzo dużej konkurencji na rynku szkolnictwa wyższego za priorytet uznano wprowadzanie innowacji, kreatywnych działań oraz współpracy z gospodarką, zatem próbowano powrotu do etosu akademickości sprzed lat, odtworzenia powiązań ze światem nienaukowym oraz podniesienia jakości dydaktyki.

Pojawiła się szansa nadgonienia zapóźnienia rozwojowego, które pokazują między innymi liczby: w Polsce przeznaczamy na badania ok. 1% PKB, średnia w Unii Europejskiej to nieco powyżej 2% PKB, a liderzy, czyli państwa azjatyckie, np. Korea Południowa czy Japonia na badania i naukę przeznaczają ok. 4% swojego PKB. Najlepsze polskie uczelnie są poza pierwszą 500-tką najlepszych uczelni na świecie.  Likwidacja Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego doprowadza do obniżenia rangi nauki i szkolnictwa wyższego i uniemożliwi w najbliższym czasie nawiązanie jakiejkolwiek konkurencji z ośrodkami akademickimi na świecie. Obniży też wielkość  nakładów na badania i rozwój.

 

Dr hab. Mariusz Naczk: Sam fakt połączenia MNiSW z MEN oznacza degradację nauki i szkolnictwa wyższego. Zmniejszono akcent na naukowość uczelni. Stwierdzono, że można zastosować podobne podejście do edukacji powszechnej i do edukacji wyższej. Jednak nie wiadomo jakie to podejście powinno być.

Po odejściu Ministra Gowina z MNiSW dyskutowano w środowisku jaka będzie przyszłość i trwałość reformy 2.0, która zapewne posiada wiele wad, ale była pierwszą rzeczywistą próbą przeprowadzenia gruntownych zmian w polskim szkolnictwie wyższym.

W sierpniu pojawiły się pierwsze symptomy „zmiękczania” reformy 2.0 w obszarach nauki. Jednym z założeń reformy było budowanie stabilnych i szerokich zespołów w oparciu o tzw. dyscypliny naukowe. Każda z dyscyplin zgłoszona przez uczelnię musi być reprezentowana przez co najmniej 12 pracowników badawczych / badawczo-dydaktycznych. Uzyskanie wysokiej oceny jakości naukowej w procesie ewaluacji dyscypliny decyduje o możliwości prowadzenia kształcenia na kierunkach zbieżnych z ewaluowaną dyscypliną naukową. Chodziło o to, żeby uczelnia chcąca uczyć na danym kierunku musiała wykazać się zapleczem naukowym, który uzasadnia możliwości prowadzenia edukacji na danym kierunku na odpowiednim poziomie. Zmiany wprowadzone w sierpniu spowodują, że część pracowników naukowych ze wspomnianej 12-tki będzie mogła pozostać mniej aktywna w swojej działalności naukowej. Resumując, wzrasta znaczenie – jak to miało miejsce przed reformą – bardzo aktywnych publikacyjnie pracowników naukowych, ich prace mogą uzupełnić braki u innych badaczy.

Włączenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego do Ministerstwa Edukacji Narodowej pokazuje niestety, że to nie koniec zmian na gorsze.

Piotr Gramza: Wytłumaczcie proszę „zwykłemu zjadaczowi chleba”, czym różni się, lub czym powinna różnić się edukacja wyższa od edukacji powszechnej.

 

Dr hab. Mariusz Naczk: Podstawowa różnica jest w programie nauczania. Każdy z nas, rodziców, wie jak to wygląda w szkole podstawowej lub średniej. Dzieciaki uczą się głównie wiedzy encyklopedycznej, która jest całkowicie oderwana od realiów świata dzisiejszego. Wszyscy na to narzekamy, nauczyciele zaś tłumaczą, że obowiązują ich tzw. minima programowe, które w sposób anonimowy i bezduszny opracowuje i zatwierdza Ministerstwo Edukacji Narodowej.

Na uczelni wyższej programy nauczania są bardziej autonomicznym opracowaniem nauczyciela akademickiego przygotowanym w oparciu o efekty kształcenia narzucone przez ministerstwo dla danego kierunku studiów. Pracownik uczelni wyższej powinien być człowiekiem ciągle doskonalącym się, powinien przedstawiać aktualną wiedzę, prowokować studentów do niezależnego myślenia, co w szkolnictwie powszechnym jest często zabijane.

Pracownik naukowo-dydaktyczny prowadzi badania, które odzwierciedlają aktualny stan wiedzy. Wyniki swoich badań na bieżąco wplata w program danego przedmiotu. Prowadzi dyskusję ze studentami, prowokuje ich do dawania często błędnych odpowiedzi i nakierowuje do wypracowania własnego rozwiązania problemu i dojścia do prawidłowej odpowiedzi.

Pomimo tego, że uczelnie w ostatnich 30 latach stawały się coraz bardziej dydaktyczne, kosztem sfery naukowej, co nie było dobre, to i tak pozostawało sporo miejsca na autorski i stale aktualizowany charakter programów nauczania, tak żeby odwzorowywały one aktualny stan wiedzy. Dzięki temu student dostaje aktualne narzędzia wraz z pełnym zrozumieniem sposobu ich zastosowania. W edukacji wyższej jest mniej gotowych przepisów i wiedzy encyklopedycznej, a znacznie więcej rozwiązań stosowanych wraz z wytłumaczeniem w jaki sposób można te zastosowania poszerzać.

Uczeń po zajęciach z dydaktykiem będzie posiadał komplet narzędzi, ale nie będzie ich rozumiał. Będzie w stanie w sposób odtwórczy je zastosować. Szkolnictwo powszechne uczy stosowania gotowych algorytmów. Student po zajęciach z naukowcem będzie posiadał umiejętność tworzenia rozwiązań w zależności od środowiska zewnętrznego, stanu materialnego, przeciwskazań, dlatego że doskonale rozumie zjawiska, które w tych rozwiązaniach zastosowano. Nauczy się opracowywania własnych rozwiązań zindywidualizowanych i najbardziej efektywnych.

 

Dr hab. Piotr Żurek: Edukacja powszechna w przypadku szkolnictwa podstawowego jest obowiązkowa dla wszystkich. Powinna dawać podstawy wiedzy niezbędnej do zdobycia wykształcenia podstawowego, a następnie średniego niezbędnego do ewentualnego pójścia na studia, ale także, a nawet przede wszystkim, żeby człowiek mógł odnaleźć się w życiu codziennym. Jest to edukacja w większości encyklopedyczna.

Edukacja wyższa powinna być kierowana do osób szczególnie uzdolnionych, kreatywnych i o sprecyzowanych zainteresowaniach. Powinna być wspierana nie tylko przez Państwo, ale też przez sektor prywatny i skorelowana z potrzebami rynku pracy danego kraju.

Kadra akademicka musi odpowiedzieć sobie na pytanie o profil nauczyciela akademickiego. Skończył się model funkcjonujący w polskich uczelniach dydaktyka, który po skończonych zajęciach nie zajmował się na uczelni niczym innym. Model, który funkcjonuje w renomowanych uczelniach w krajach zachodnich jest inny – nie ma dobrej dydaktyki bez nauki i odwrotnie. To wpisuje się także w ocenę (parametryzację) uczelni wyższej, gdzie głównym czynnikiem jest liczba i jakość publikacji naukowych, zwłaszcza tych, które są odpowiedzią na zapotrzebowania społeczne, rozwiązują pewne realne problemy. Do takiego modelu funkcjonowania w uczelniach, polskie środowisko akademickie dopiero zaczyna się przyzwyczajać. Stosuje się różnego rodzaju zachęty, aby działalność i skuteczność naukowa przekładała się na motywację ekonomiczną. Wcześniej nie było przełożenia na lepszą sytuację zawodową pracownika naukowo-dydaktycznego w porównaniu do pracownika dydaktycznego. Teraz to się zmienia. Nagradzani są pracownicy publikujący w „wysoko-punktowanych” czasopismach naukowych. Zmienia się również podejście do młodych pracowników naukowych, w związku z reformą Gowina. Mają większe znaczenie dla parametryzacji uczelni, jeżeli są aktywni naukowo i mogą się szybciej usamodzielniać.

Za tym idzie również podnoszenie jakości kształcenia studentów, którzy bezpośrednio korzystają z wiedzy wypracowywanej w trakcie pracy naukowej przez swoich wykładowców. System działający w uczelni powinien łączyć kompetencje naukowca prowadzącego badania z dydaktykiem, który może wyniki tych badań w najlepszy sposób przekazać studentom. Taki przepływ wiedzy nie występuje w edukacji na podstawowym i średnim poziomie, co odróżnia model edukacji wyższej od edukacji powszechnej.

Piotr Gramza: Czy widzicie jakiś sens w „uganianiu” się uczelni wyższych za potencjalnymi studentami, za którymi idą główne pieniądze na utrzymanie uczelni wyższych? Jak powinno wyglądać finansowanie uczelni?

 

Dr hab. Piotr Żurek: Finansowanie szkolnictwa wyższego na całym świecie jest rozwiązywane w różny sposób. Z całą pewnością większość kosztów musi spoczywać na państwie, tak jak wydatki na kulturę czy sport amatorski, ale coraz częściej szuka się sposobów pozyskiwania środków na utrzymanie uczelni ze środków prywatnych. Normalną sprawą w przypadku badań jest ubieganie się o środki z grantów państwowych i unijnych, ale coraz częściej dokładają się również fundusze prywatne.

Osobną sprawą jest ponoszenie kosztów przez studiujących. W Polsce obowiązuje model studiów bezpłatnych, co także zupełnie niepotrzebnie zwiększa liczbę studiujących. Jeżeli coś jest darmowe, to chętniej się z tego korzysta, nie zwracając tak bardzo uwagi na jakość kształcenia. W długim terminie Państwa nie będzie stać na finansowanie studiów, które często są bardzo kosztowne i godzenie się z tym, że najlepsi absolwenci, w których zainwestowano najwięcej wyjadą po studiach, żeby pracować za granicą. Z kolei absolwenci byle jakich uczelni pozostaną w kraju, żeby zasilić grono nisko opłacanych pracowników.

Wydaje się, że partycypowanie w kosztach kształcenia przyniesie lepsze efekty niż w przypadku całkowicie darmowych studiów. Gdyby studenci uczestniczyli chociażby w niewielkim stopniu w kosztach, możliwe że uczelnie stać byłoby na prowadzenie mniej rentownych kierunków. Z drugiej strony pozwoliłoby to na urynkowienie i ocenę jakości kształcenia również w wymiarze tego, ile „rynek jest w stanie zapłacić” za dane studia.

 

Dr hab. Mariusz Naczk: Minister Gowin widział problem zepsucia akademickości. W wielu jednostkach zauważalny był niski poziom działalności naukowej bądź jej brak. Zdarzało się też tak, że kilku świetnych pracowników badawczo-dydaktycznych wykonywało bardzo dużą pracę naukową, a jej efekty były wystarczające do uzyskania pozytywnej oceny ewaluacyjnej. Efektem była ogromna rzesza pracowników naukowych tylko z nazwy – system nie wymuszał ich aktywności badawczej. Minister Gowin zachęcił do otwarcia polskiej akademickości na świat, do konkurowania z nauką światową. Co do zasady był to dobry pomysł i próba rozproszenia rozwoju naukowego na większą ilość pracowników będących równocześnie pracownikami naukowymi i dydaktycznymi. Postawił na powiązanie nauki i dydaktyki. Większą współpracę między uczelniami. Większą współpracę międzynarodową.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego dążyło do konsolidacji jednostek naukowych i podnoszenia jakości tych które pozostaną. Za tym miała pójść koncentracja finansowania najlepszych uczelni, które mogą oferować dobry produkt w postaci dobrej jakości kształcenia ściśle powiązanego z nauką.

Te wszystkie elementy miały wpływać na finansowanie studiów. Za studentem nie powinna iść ta sama kwota, ale kwota adekwatna do jakości naukowej danej uczelni, z dużym naciskiem na docenienie starań w podnoszeniu jakości naukowej i przez to jakości dydaktycznej. Uczelnie które widzą ten związek i wdrażają go w życie powinny być premiowane, w odróżnieniu od uczelni, które są tylko kolejną szkołą, zachęcającą młodzież do przedłużenia swojego dzieciństwa po maturze o kolejne 5 lat.

Piotr Gramza: Co powinien zrobić młody człowiek, który tuż przed maturą nie wie, czy i ewentualnie na jakie studia chciałby pójść?


Dr hab. Mariusz Naczk: Naprawdę trudne pytanie i zarazem przykra sytuacja dla młodego człowieka jeśli faktycznie mu się przydarza. Matura powinna rozpoczynać ten etap życia, który jest już samodzielnością. Młody człowiek powinien być gotowy do podjęcia decyzji o swojej przyszłości. W wieku 19–20 lat powinien wiedzieć czym się interesuje, co chce zgłębiać, jaką drogę zawodową powinien wybrać, żeby spełniał się w pracy. Jeżeli tak nie jest, to oznacza to iż szkolnictwo powszechne nie spełniło swojego zadania. Czasami zdarza się, że ktoś ma szczęście i w szkole podstawowej albo średniej trafia na nauczyciela, który potrafi przekazać swoją pasję, ale niestety nie jest to regułą.

Jeżeli szkoła nie jest w stanie spełnić zadania jakim jest inspirowanie młodych ludzi do myślenia o swojej przyszłości powinni to w większym stopniu robić rodzice. Kiedyś było to znacznie prostsze. Młodzi ludzie w wieku 12–13 lat wiedzieli kim zostaną, z uwagi na środowisko, w którym żyli, zainteresowania i pracę zawodową swoich rodziców, w których wcześnie zaczynali uczestniczyć. Dzisiaj ten kontakt z rzeczywistością jest odkładany do bardzo późnego wieku, przedłużamy dzieciństwo naszych pociech często ponad miarę.

Angażujmy dzieci w nasze prace i pasje we wczesnej młodości, nawet jeżeli jest to dla nas czasami uciążliwe. Może któraś z dziedzin życia, które im pokażemy okaże się dla nich interesująca.

Świetnym pomysłem było utworzenie w 2013 roku laboratoriów Klubu Młodego Wynalazcy w podgorzowskich Stanowicach. Dzieci i młodzieży były zapraszane na praktyczne zajęcia laboratoryjne i mogły dotknąć nauki w małym, ale praktycznym wymiarze. Jednakże moim zdaniem nie zostało to wykorzystane w wystarczającym stopniu.

Jeżeli pomimo naszych wysiłków młody człowiek w wieku 19–20 lat nie wie, kim chce być, to być może powinien po maturze wybrać rok wolontariatu, albo pracy na jakimś podstawowym stanowisku pracy, które nie wymaga specjalistycznego wykształcenia, ale pozwala zmierzyć się z dorosłością. Tak, żeby młody człowiek miał czas się zorientować, czy i jakich studiów potrzebuje.

Studia po takim okresie „przerwy” mają zupełnie inną wartość. Z moich doświadczeń pracownika uczelni wynika, że jeżeli prowadzę zajęcia na kursie doszkalającym albo na studiach, kierunek ratownictwo medyczne, w których często uczestniczą ludzie z 10-cio letnim stażem, to doskonale wiedzą, po co tu przyszli. Mają bardzo konkretne pytania. Albo dowiadują się, dlaczego daną akcję reanimacyjną, którą stosują w swojej praktyce od wielu lat, prowadzą w taki a nie inny sposób. Tacy „świadomi” studenci wiedzą co robią, wiedzą czego im brakuje, co powinni zgłębić na studiach.

Podobne doświadczenia mam na studiach dla trenerów PZPN, którzy od kilkunastu lat trenują zawodników, ale nie posiadają wykształcenia wyższego. Oni wiedzą doskonale, czego im brakuje, o co pytać np. z fizjologii. Najlepsze efekty daje powiązanie pasji, praktyki z wiedzą na studiach. Dlatego jeżeli ktoś nie wie, co go interesuje i kim chce być w życiu dorosłym, niech się nie spieszy z podjęciem decyzji o studiowaniu, a kiedy już taką decyzję podejmie, studia będą miały dla niego znacznie większą wartość.

Najgorszym wariantem jest rozpoczęcie studiów „na siłę” i później zmiana kierunku studiów. Prowadzi to do niepotrzebnych frustracji i jest niepotrzebnym marnowaniem publicznych pieniędzy.

 

Dr hab. Piotr Żurek: W moim przekonaniu kandydat na studia powinien przemyśleć swoją decyzję, czy chce studiować, na jakim kierunku i gdzie. Decyzja o podjęciu studiów będzie rzutowała na całe życie. Więc zalecam wnikliwe przeanalizowanie oferty uczelni, wzięcie pod uwagę swoich pasji i zainteresowań, zasięgnięcie opinii kolegów i koleżanek ze starszych roczników danej uczelni, wydziału i kierunku. Trzeba też wziąć pod uwagę istotny aspekt, co z danym dyplomem będę mógł robić w życiu zawodowym i czy ten dyplom jest mi rzeczywiście potrzebny. Należy to analizować nie tylko w odniesieniu do dnia dzisiejszego i aktualnych potrzeb rynkowych, ale w relacji do zmian na rynku pracy, który jest pochodną potrzeb społeczeństwa w przyszłości. Trzeba zwracać uwagę na trendy długoterminowe, w tym technologiczne i demograficzne, które spowodują, że za kilka, kilkanaście lat pewnych zawodów nie będzie a inne zostaną zmarginalizowane. A swoje życie zawodowe powinniśmy planować w horyzoncie 40–50 lat. Mam ten komfort, że reprezentuję uczelnię i wydział na którym studenci wszystkich kierunków nie muszą się obawiać o swoją przyszłość zawodową z uwagi na zmiany demograficzne i zdrowotne w społeczeństwie, ale nie jest to reguła na innych uczelniach.

Często stykam się z opiniami, że wybór kierunku był przypadkowy, nieprzemyślany i przedwczesny. Jeżeli pojawiają się wątpliwości co do wyboru przyszłej drogi zawodowej, zachęcam do podejmowania wolontariatu przed maturą, albo bezpośrednio po niej, aby poznać specyfikę zawodu, którym się ewentualnie interesujemy i sprawdzenia, czy rzeczywiście jest on tym, co chcemy w życiu robić. Jest to także możliwość szybszego odnalezienia się na rynku pracy. Przyszły pracodawca, widząc w CV informację, że wybór studiów nie był przypadkowy, ale został poprzedzony wcześniejszą „praktyką” i „badaniami” zupełnie inaczej spojrzy na kandydata do pracy, ponieważ sam dyplom ukończenia bardzo wielu kierunków studiów już niczego nie mówi o kandydacie. Dodatkowo, praca młodego człowieka przed podjęciem studiów, ułatwia rodzicom ich sfinansowanie i dowodzi większej dojrzałości.

Piotr Gramza: Czy uważacie, że kończy się presja środowiskowa na 3-stopniową edukację? Czy rodzice zaczynają sobie uświadamiać, że samo studiowanie nie zapewnia lepszego życia w przyszłości, a dyplom magistra niczego nie gwarantuje?


Dr hab. Mariusz Naczk: Taka postawa rodziców niestety nadal występuje i jest bardzo mocno widoczna na portalach społecznościowych. Rodzice często publikują świadectwa z czerwonym paskiem swoich pociech, a później chcą się pochwalić dyplomem uczelni wyższej. Widać, że to chwalenie się wynikami jest ważniejsze niż to, czy dziecko ma swoje własne pasje. Uważamy niestety, że wyniki, którymi się chwalimy z uwagi na to, że zostały „certyfikowane” przez jednostkę zewnętrzną – szkołę, uczelnię – są więcej warte niż inne drobne sukcesy, które wynikają z własnych poszukiwań naszego dziecka. Dla rodziców czasami ważniejsze jest to, że ich dziecko uzyskało jakikolwiek dyplom od tego, czy ukończony kierunek jest zgodny z jego zainteresowaniami i wykonując dany zawód w przyszłości będzie szczęśliwe.

Ta presja środowiskowa niestety nadal istnieje. Dotyczy zarówno samego podjęcia studiów jak i kierunku, który zostanie przez młodego człowieka wybrany, a który rodzicom może się wydawać mało wartościowy. Mogę się podzielić własnym doświadczeniem, jak ogromnie trudne jest „postawienie” się przez młodego człowieka tej presji.

Będąc uczniem technikum mechanicznego w Lęborku przez 3 lata uzyskiwałem tytuł najlepszego ucznia szkoły. Byłem wielokrotnym laureatem olimpiad przedmiotowych. Miałem otwartą drogę do wyboru wielu kierunków studiów w całej Polsce. Kiedy powiedziałem, że chcę iść na AWF i to do Gorzowa Wielkopolskiego, ponieważ uprawiam sport i w tym kierunku chcę się rozwijać, wszyscy: rodzice, nauczyciele pytali mnie, dlaczego z takimi możliwościami chcę być „magistrem od fikołków”. Moje doświadczenia zawodowe udowadniają, że był to najlepszy wybór, ale musiałem się przeciwstawić presji środowiska. Gdybym wybrał inną drogę, może łatwiejszą, nie byłbym tak spełniony jak obecnie. Uprawiam zawodowo swoją pasję i jeszcze mi za to nieźle płacą. Ale doskonale pamiętam jaki bój musiałem stoczyć.

 

Dr hab. Piotr Żurek: Presja jest mniejsza, ale nadal występuje. Rodzicom wydaje się, że chcą dla swojego dziecka jak najlepiej, ale odnoszą to do własnych doświadczeń i własnego postrzegania świata. Czasami próbują zaspokajać własne ambicje. W najlepszej wierze dokonują oceny na podstawie swojego oglądu teraźniejszości. Również politycy, w latach 90-tych, wpajali taki model edukacji: szkoła podstawowa, szkoła średnia i studia wyższe, jakby to była naturalna sekwencja edukacyjna dla każdego. Wyrządzili w ten sposób wielką szkodę i błędne postrzeganie edukacji wyższej. Spowodowało to wielki run na tworzenie szkół wyższych, wątpliwej jakości, przez prywatnych przedsiębiorców, a następnie kontynuowania tego trendu przez samorządy, które chciały zaspokajać własne ambicje. Doprowadziło to do tego, że w pierwszej dekadzie XXI wieku blisko 50% młodych ludzi podejmowało studia (w roku 90-tym było to ok 10%). Znaczenie dyplomu uczelni wyższej znacznie spadło. Na całe szczęście trend ten został zahamowany i odwrócony, a obecnie studiuje mniej niż 40% absolwentów szkół średnich. Dowodzi to, że presja środowiskowa na studiowanie nadal występuje, jednak zmniejsza się. Nie tylko rodzice, ale również młodzież coraz częściej podchodzi do tej kwestii zdroworozsądkowo. W niektórych krajach świata zachodniego naturalnym jest podjęcie pracy lub wolontariatu po szkole średniej i dopiero po jakimś czasie stwierdzenie, czy i jakie studia mogą pomóc w rozwoju zawodowym.

Druga część rozmowy zostanie opublikowana za tydzień. Całość jest elementem prac nieformalnej grupy Gorzów2050, dotyczących opracowania założeń do strategii rozwoju Gorzowa Wielkopolskiego do roku 2050. Zachęcamy Państwa do udziału w tych rozważaniach i dzielenia się własnymi opiniami na temat kierunków rozwoju naszego miasta. Materiały dotyczące prac nad Strategią Gorzów2050 publikujemy na stronie gorzow2050.pl oraz na profilach FB.